BLOG ZOSTAŁ ZAWIESZONY NA CZAS NIEOKREŚLONY!

sobota, 5 kwietnia 2014

Wspomnienie czwarte

                Przepraszam!
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, po prostu wpadłam w dość głęboki dołek. Tylko, że to był dość dziwny dołek, bo kolejne wspomnienia mam rozpisane na kartce papieru, a najnormalniej w świecie nie potrafię tego ubrać w odpowiednie słowa. Ale udało się i jestem zadowolona, ale czy jest z czego? Pozdrawiam i do następnego, kochane :*
PS: Jeśli kogoś nie poinformowałam o nowościach (zapewne przez tt) to również przepraszam, ale jeśli nie mam kogoś w zakładce "Informowani" to po prostu nie pamiętam.

* ~ *

         Podobno ściany mają uszy i wyłapują każdy, nawet najcichszy szept człowieka. Poznają jego mroczną tajemnicę, która może ujrzeć światło dzienne i zniszczyć go. Tym bardziej zimny, biały kolor ścian szpitalnej sali nie przekonywał Louise do zwierzeń. Choć na skórzanym fotelu, w glinianym kolorze, naprzeciw niej siedział jej Andreas. Nieobecny, wpatrujący się jakby w jej wychudzoną sylwetkę, całkowicie pustym wzrokiem. Po raz kolejny przymknęła powieki, biorąc głęboki oddech. Policzyła do trzech, otworzyła szeroko oczy, a obraz przed nią ciągle był tak samo trudny.          
- Chcę tylko wiedzieć, dlaczego…- szepnął po raz kolejny brunet, a Lou poczuła silne ukucie w okolicy serca. Dlaczego? Bo to dobra ucieczka, lepsza droga, zero problemów. Kochała ten stan.        
- Jeżeli mi nie powiesz…- uciął w pół zdania, uniósł wzrok wprost na nią, jakby wracając do życia. – Lekarze chcą znów zamknąć cię w ośrodku. Widziała, z jaką trudnością przechodziły mu przez gardło te słowa. Była dla niego jak siostra, zawsze to powtarzał. Nie mógł znieść myśli, że jego Louisette – uśmiechnięta, piękna, ciesząca się życiem – wyląduje w pomieszczeniu bez klamki.
- Lou…- zerwał się z miejsca. Usiadł na skraju materaca szpitalnego łóżka i zacisnął palce na drobnej dłoni przyjaciółki. – Nie rób mi tego.    
Dałaby sobie uciąć rękę, że w brązowych tęczówkach chłopaka zabłysły łzy. 
- Mogę zabrać cię do siebie, pod warunkiem, że skończysz z narkotykami- przekonywał. Lou nawet nie drgnęła.        
- Chcesz wrócić do tego ośrodka? Tak bardzo tego pragniesz? 
- Nie!- krzyknęła. Po policzkach płynęły jej słone łzy, gdy opierała głowę o klatkę piersiową skoczka.    
- Możemy wrócić do domu. Choćby zaraz! Tylko obiecaj mi, że z tym skończysz…- mruknął, gładząc jej włosy.
- Nie poradzę sobie bez tego, Andreas.  
- Poradzisz sobie ze mną, tylko obiecaj…        
- Nie- zaprzeczała, choć w głębi duszy była zdecydowana na „tak”.    
- Nie rób mi tego, błagam.  
- Ale obiecaj, że mi pomożesz. Zawsze.  
- Obiecuję- szepnął, przytulając dziewczynę do siebie.     
- Ja też obiecuję- mruknęła, przymykając oczy.      
Czuła, że długo nie wytrzyma bez kofeiny, ale wiedziała, że Kofler nie pozwoli jej znów pogubić się. Będzie przy niej, a gdy zacznie upadać, pochwyci ją i postawi na stabilnym gruncie. W końcu zawsze tak robił, a on nigdy jej nie zawodził.

- To raczej nie jest dobry pomysł. 
Lekarz nie wydawał się być przekonany, co do zapewnień Andreasa Koflera. Staruszek w białym fartuchu posłał dość pogardliwe spojrzenie Louise, jak na osobę w jego fachu. Dziewczyna momentalnie wykonała krok w lewo, chowając się za plecami przyjaciela i mocniej ściskając jego dłoń.          
- Obiecuję, że Louisette już nic nie weźmie- przyznał, dość przekonująco. Nawet sama blondynka przez chwilę w to uwierzyła.
- Dobrze, ale po jakiejkolwiek interwencji pogotowia w przypadku panny Nizetich wróci ona do ośrodka na stałe- mruknął, niezbyt przyjemnym tonem głosu, doktor.    
- Rozumiem- przytaknął Andi, ściskając dłoń mężczyzny.         
- A ty, Louise- wymierzył w nią palec, w nie kulturalnym geście. Zresztą, wszyscy w tym szpitalu byli niemili, co Lou zauważyła już pierwszego dnia pobytu. – Nie zepsuj tego, bo temu chłopakowi bardzo na tobie zależy.       
Jasne, jak wam wszystkim, pomyślała. Jednak szybko skarciła się za ten niemiły komentarz i posłała wymuszony uśmiech w stronę sześćdziesięciolatka, po czym ruszyła za Koflerem w stronę wyjścia.  
Skoczek zatrzymał się dopiero przed swoim samochodem i spojrzał na Lou.
- Teraz zaczynasz nowe życie- uśmiechnął się, otwierając jej drzwi od strony pasażera. 

* * *




         Thomas wrócił z siłowni jak zwykle zmęczony. Tylko tam mógł oderwać się od rzeczywistości, a przede wszystkim powspominać chwile spędzone z Louise. Tęsknił za nią z każdym dniem coraz bardziej. Kilka uderzeń w worek bokserski w jakimś stopniu osłabiał jego poczucie bezsilności wobec tej sprawy. Nie mogła tak po prostu zniknąć, powtarzał. A Natasza, jego obecna partnerka była tylko zachcianką rodziców. Głównie matki, która uważała, że nie powinien wiecznie czekać na Lou. Ale on chciał!       
- Znowu wracasz późno!      
Od progu przywitał go uniesiony głos szatynki. Znowu pretensje, zapowiadające następną kłótnię. Morgenstern miał już tego dość.       
- Mogę wiedzieć gdzie byłeś?        
- Na siłowni- odparł spokojnie, wieszając kurtkę. Nie kłamał, był z nią całkowicie szczery. Jednak ona miała swoją wizję jego wolnego czasu, i to trafną.  
- Jasne- prychnęła, krzyżując ręce na piersiach. – Nie podoba mi się, że tam chodzisz.        
- Jestem sportowcem- zauważył, przechodząc w głąb mieszkania, ignorując jej wściekłe i oczekujące rozmowy, spojrzenie.
- Przecież możesz trenować w domu.    
Fakt, miał niewielką salkę do ćwiczeń w jednym z pomieszczeń, ale w niej nie mógłby oglądać wspólnych zdjęć z Louisette, przyglądać się jej uśmiechniętej twarzy i magicznym tęczówką. Natasza kontrolowałaby każdy jego ruch.        
- Dobrze wiesz, że nie mam odpowiednich przyrządów.   
- Czy tutaj jestem ja?  
Trafiłaś w dziesiątkę, pomyślał.    
- Czego ty ode mnie oczekujesz?- wyraźnie zdenerwował się. Nie znosił kontroli.         
- Żebyś w końcu zapomniał o Louise i spojrzał na mnie, jak na kobietę. Prawda w oczy kole, i prawdą, wyprowadziła go z równowagi. Wbiegł po schodach na górę, prosto do sypialni. Z pod łóżka wyciągnął torbę podróżną i zaczął niedbale umieszczać w niej swoje ubrania. Miał jej dość.          
- Co ty robisz?- stanęła na środku pokoju, ze zdziwieniem śledząc ruchy Thomasa.     
- Pakuję się, nie widzisz?- fuknął, upychając ostatnią z bluzek i zasuwając bagaż.        
- Zrozum. Skoro od ciebie odeszła to znaczy, że nie kochała cię. A gdyby naprawdę jej na tobie zależało, wróciłaby.     
- Wróci- szepnął, kierując się w stronę wyjścia. Ponownie zarzucił na siebie kurtkę.   
- Dokąd pójdziesz?- zapytała, gdy stał z walizką w drzwiach.     
- Jak najdalej od ciebie.

         Krążył samochodem po mieście, nie mając się gdzie podziać. Było już grubo po dwudziestej drugiej. Większość znajomych na pewno już spała, a on nie miał serca ich budzić, przez swoje problemy. Nagle coś sobie uświadomił. Była jedna osoba, która co wieczór o tej godzinie zasiadała przed telewizorem, oglądając swój ulubiony serial. Tylko u niego mógł szukać pomocy.
Nie zastanawiając się długo, obrał kierunek na północną część Innsbrucka. Nie pędził, ale nie jechał też najwolniej, aby zdążyć położyć się spać przed północą. Jutro czekał go trening, musiał być w miarę wypoczęty. Gdy po dwudziestominutowej jeździe ukazał mu się dwupiętrowy, niewielki dom przyjaciela, zawahał się. Jednak bijący niebieski blask z jednego z okien dodał mu pewności. Zabrał torbę z tylnego siedzenia auta i ruszył ku drzwiom. Kolejna niepewność pojawiła się, gdy zawiesił dłoń przy dzwonku. Ale nacisnął, a we wnętrzu domu rozległ się charakterystyczny brzęk. Kilka sekund później drzwi frontowe lekko zaskrzypiały, a później w blasku jasnego światła ukazała się ludzka sylwetka. Thomas zamrugał kilkakrotnie, oślepiony żarówką, a dopiero po chwili ujrzał w niej kobiecą postać. Zielone oczy patrzyły na niego z przerażeniem. Teraz zauważył: te same tęczówki, pełne usta, krótki srebrny wisiorek na szyi, idealnie proste blond włosy, choć zawsze były nieco pokręcone, oraz wychudzone ciało. Dziewczyna zadrżała, gdy wyciągnął dłoń w jej stronę. Chciała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale okazał się szybszy. Zatrzymał je nogą, a później lekko popchnął, stając w progu. Mierzyli się spojrzeniami, aż blondynka nie puściła klamki i jak najszybciej wbiegła po schodach. Usłyszał tylko trzaśnięcie jednych z drzwi.
- Louise, co się…- Kofler odprowadził wzrokiem uciekającą przyjaciółkę, a gdy przeniósł wzrok na wciąż otwarte drzwi wejściowe, ujrzał postać Morgensterna. Stał jak zahipnotyzowany, nie reagując na żadne bodźce z zewnątrz.    
- Thomas, wchodź- pociągnął zaszokowanego kumpla do środka, zamykając drzwi i wprowadzając blondyna do salonu.