BLOG ZOSTAŁ ZAWIESZONY NA CZAS NIEOKREŚLONY!

sobota, 5 kwietnia 2014

Wspomnienie czwarte

                Przepraszam!
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, po prostu wpadłam w dość głęboki dołek. Tylko, że to był dość dziwny dołek, bo kolejne wspomnienia mam rozpisane na kartce papieru, a najnormalniej w świecie nie potrafię tego ubrać w odpowiednie słowa. Ale udało się i jestem zadowolona, ale czy jest z czego? Pozdrawiam i do następnego, kochane :*
PS: Jeśli kogoś nie poinformowałam o nowościach (zapewne przez tt) to również przepraszam, ale jeśli nie mam kogoś w zakładce "Informowani" to po prostu nie pamiętam.

* ~ *

         Podobno ściany mają uszy i wyłapują każdy, nawet najcichszy szept człowieka. Poznają jego mroczną tajemnicę, która może ujrzeć światło dzienne i zniszczyć go. Tym bardziej zimny, biały kolor ścian szpitalnej sali nie przekonywał Louise do zwierzeń. Choć na skórzanym fotelu, w glinianym kolorze, naprzeciw niej siedział jej Andreas. Nieobecny, wpatrujący się jakby w jej wychudzoną sylwetkę, całkowicie pustym wzrokiem. Po raz kolejny przymknęła powieki, biorąc głęboki oddech. Policzyła do trzech, otworzyła szeroko oczy, a obraz przed nią ciągle był tak samo trudny.          
- Chcę tylko wiedzieć, dlaczego…- szepnął po raz kolejny brunet, a Lou poczuła silne ukucie w okolicy serca. Dlaczego? Bo to dobra ucieczka, lepsza droga, zero problemów. Kochała ten stan.        
- Jeżeli mi nie powiesz…- uciął w pół zdania, uniósł wzrok wprost na nią, jakby wracając do życia. – Lekarze chcą znów zamknąć cię w ośrodku. Widziała, z jaką trudnością przechodziły mu przez gardło te słowa. Była dla niego jak siostra, zawsze to powtarzał. Nie mógł znieść myśli, że jego Louisette – uśmiechnięta, piękna, ciesząca się życiem – wyląduje w pomieszczeniu bez klamki.
- Lou…- zerwał się z miejsca. Usiadł na skraju materaca szpitalnego łóżka i zacisnął palce na drobnej dłoni przyjaciółki. – Nie rób mi tego.    
Dałaby sobie uciąć rękę, że w brązowych tęczówkach chłopaka zabłysły łzy. 
- Mogę zabrać cię do siebie, pod warunkiem, że skończysz z narkotykami- przekonywał. Lou nawet nie drgnęła.        
- Chcesz wrócić do tego ośrodka? Tak bardzo tego pragniesz? 
- Nie!- krzyknęła. Po policzkach płynęły jej słone łzy, gdy opierała głowę o klatkę piersiową skoczka.    
- Możemy wrócić do domu. Choćby zaraz! Tylko obiecaj mi, że z tym skończysz…- mruknął, gładząc jej włosy.
- Nie poradzę sobie bez tego, Andreas.  
- Poradzisz sobie ze mną, tylko obiecaj…        
- Nie- zaprzeczała, choć w głębi duszy była zdecydowana na „tak”.    
- Nie rób mi tego, błagam.  
- Ale obiecaj, że mi pomożesz. Zawsze.  
- Obiecuję- szepnął, przytulając dziewczynę do siebie.     
- Ja też obiecuję- mruknęła, przymykając oczy.      
Czuła, że długo nie wytrzyma bez kofeiny, ale wiedziała, że Kofler nie pozwoli jej znów pogubić się. Będzie przy niej, a gdy zacznie upadać, pochwyci ją i postawi na stabilnym gruncie. W końcu zawsze tak robił, a on nigdy jej nie zawodził.

- To raczej nie jest dobry pomysł. 
Lekarz nie wydawał się być przekonany, co do zapewnień Andreasa Koflera. Staruszek w białym fartuchu posłał dość pogardliwe spojrzenie Louise, jak na osobę w jego fachu. Dziewczyna momentalnie wykonała krok w lewo, chowając się za plecami przyjaciela i mocniej ściskając jego dłoń.          
- Obiecuję, że Louisette już nic nie weźmie- przyznał, dość przekonująco. Nawet sama blondynka przez chwilę w to uwierzyła.
- Dobrze, ale po jakiejkolwiek interwencji pogotowia w przypadku panny Nizetich wróci ona do ośrodka na stałe- mruknął, niezbyt przyjemnym tonem głosu, doktor.    
- Rozumiem- przytaknął Andi, ściskając dłoń mężczyzny.         
- A ty, Louise- wymierzył w nią palec, w nie kulturalnym geście. Zresztą, wszyscy w tym szpitalu byli niemili, co Lou zauważyła już pierwszego dnia pobytu. – Nie zepsuj tego, bo temu chłopakowi bardzo na tobie zależy.       
Jasne, jak wam wszystkim, pomyślała. Jednak szybko skarciła się za ten niemiły komentarz i posłała wymuszony uśmiech w stronę sześćdziesięciolatka, po czym ruszyła za Koflerem w stronę wyjścia.  
Skoczek zatrzymał się dopiero przed swoim samochodem i spojrzał na Lou.
- Teraz zaczynasz nowe życie- uśmiechnął się, otwierając jej drzwi od strony pasażera. 

* * *




         Thomas wrócił z siłowni jak zwykle zmęczony. Tylko tam mógł oderwać się od rzeczywistości, a przede wszystkim powspominać chwile spędzone z Louise. Tęsknił za nią z każdym dniem coraz bardziej. Kilka uderzeń w worek bokserski w jakimś stopniu osłabiał jego poczucie bezsilności wobec tej sprawy. Nie mogła tak po prostu zniknąć, powtarzał. A Natasza, jego obecna partnerka była tylko zachcianką rodziców. Głównie matki, która uważała, że nie powinien wiecznie czekać na Lou. Ale on chciał!       
- Znowu wracasz późno!      
Od progu przywitał go uniesiony głos szatynki. Znowu pretensje, zapowiadające następną kłótnię. Morgenstern miał już tego dość.       
- Mogę wiedzieć gdzie byłeś?        
- Na siłowni- odparł spokojnie, wieszając kurtkę. Nie kłamał, był z nią całkowicie szczery. Jednak ona miała swoją wizję jego wolnego czasu, i to trafną.  
- Jasne- prychnęła, krzyżując ręce na piersiach. – Nie podoba mi się, że tam chodzisz.        
- Jestem sportowcem- zauważył, przechodząc w głąb mieszkania, ignorując jej wściekłe i oczekujące rozmowy, spojrzenie.
- Przecież możesz trenować w domu.    
Fakt, miał niewielką salkę do ćwiczeń w jednym z pomieszczeń, ale w niej nie mógłby oglądać wspólnych zdjęć z Louisette, przyglądać się jej uśmiechniętej twarzy i magicznym tęczówką. Natasza kontrolowałaby każdy jego ruch.        
- Dobrze wiesz, że nie mam odpowiednich przyrządów.   
- Czy tutaj jestem ja?  
Trafiłaś w dziesiątkę, pomyślał.    
- Czego ty ode mnie oczekujesz?- wyraźnie zdenerwował się. Nie znosił kontroli.         
- Żebyś w końcu zapomniał o Louise i spojrzał na mnie, jak na kobietę. Prawda w oczy kole, i prawdą, wyprowadziła go z równowagi. Wbiegł po schodach na górę, prosto do sypialni. Z pod łóżka wyciągnął torbę podróżną i zaczął niedbale umieszczać w niej swoje ubrania. Miał jej dość.          
- Co ty robisz?- stanęła na środku pokoju, ze zdziwieniem śledząc ruchy Thomasa.     
- Pakuję się, nie widzisz?- fuknął, upychając ostatnią z bluzek i zasuwając bagaż.        
- Zrozum. Skoro od ciebie odeszła to znaczy, że nie kochała cię. A gdyby naprawdę jej na tobie zależało, wróciłaby.     
- Wróci- szepnął, kierując się w stronę wyjścia. Ponownie zarzucił na siebie kurtkę.   
- Dokąd pójdziesz?- zapytała, gdy stał z walizką w drzwiach.     
- Jak najdalej od ciebie.

         Krążył samochodem po mieście, nie mając się gdzie podziać. Było już grubo po dwudziestej drugiej. Większość znajomych na pewno już spała, a on nie miał serca ich budzić, przez swoje problemy. Nagle coś sobie uświadomił. Była jedna osoba, która co wieczór o tej godzinie zasiadała przed telewizorem, oglądając swój ulubiony serial. Tylko u niego mógł szukać pomocy.
Nie zastanawiając się długo, obrał kierunek na północną część Innsbrucka. Nie pędził, ale nie jechał też najwolniej, aby zdążyć położyć się spać przed północą. Jutro czekał go trening, musiał być w miarę wypoczęty. Gdy po dwudziestominutowej jeździe ukazał mu się dwupiętrowy, niewielki dom przyjaciela, zawahał się. Jednak bijący niebieski blask z jednego z okien dodał mu pewności. Zabrał torbę z tylnego siedzenia auta i ruszył ku drzwiom. Kolejna niepewność pojawiła się, gdy zawiesił dłoń przy dzwonku. Ale nacisnął, a we wnętrzu domu rozległ się charakterystyczny brzęk. Kilka sekund później drzwi frontowe lekko zaskrzypiały, a później w blasku jasnego światła ukazała się ludzka sylwetka. Thomas zamrugał kilkakrotnie, oślepiony żarówką, a dopiero po chwili ujrzał w niej kobiecą postać. Zielone oczy patrzyły na niego z przerażeniem. Teraz zauważył: te same tęczówki, pełne usta, krótki srebrny wisiorek na szyi, idealnie proste blond włosy, choć zawsze były nieco pokręcone, oraz wychudzone ciało. Dziewczyna zadrżała, gdy wyciągnął dłoń w jej stronę. Chciała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale okazał się szybszy. Zatrzymał je nogą, a później lekko popchnął, stając w progu. Mierzyli się spojrzeniami, aż blondynka nie puściła klamki i jak najszybciej wbiegła po schodach. Usłyszał tylko trzaśnięcie jednych z drzwi.
- Louise, co się…- Kofler odprowadził wzrokiem uciekającą przyjaciółkę, a gdy przeniósł wzrok na wciąż otwarte drzwi wejściowe, ujrzał postać Morgensterna. Stał jak zahipnotyzowany, nie reagując na żadne bodźce z zewnątrz.    
- Thomas, wchodź- pociągnął zaszokowanego kumpla do środka, zamykając drzwi i wprowadzając blondyna do salonu.

wtorek, 25 lutego 2014

Wspomnienie trzecie

            Witajcie!

Rozdział jest, postanowiłam Wam wyjaśnić o co całe „halo” tego opowiadania. Dlatego, na tą potrzebę, zmieniłam narrację na trzecioosobową (moją ulubioną) – wszechwiedzącą. Co do fabuły, wszystko dopiero zacznie się komplikować. Bohaterka ma pewną słabość, przez którą rujnuje sobie życie – jak przeczytacie za moment. Z drugiej strony książki: dziękuję za komentarze, które dają dużą dawkę energii i siły, do następnych wspomnień. Z uśmiechem na ustach czytam wszystkie wasze komentarze, nawet po kilka razy. Jeśli czytacie, zostawcie jakikolwiek ślad po sobie, to mi bardzo pomaga. Dziękuję i do zobaczenia, mam nadzieję – niedługo, w kolejnym!


* * *


                        Byłaś bliska popełnienia samobójstwa. Puszczenia tej wyziębłej, niemal przyklejającej się do zmarzniętych rąk - barierki i rzucenia się w przestrzeń, gdyby nie donośne chrząknięcie, stojącego za twoimi plecami mężczyzny. Głos był ci tak dobrze znany i niosący tyle ukojenia, że natychmiast ustawiłaś obie stopy, dość stabilnie na balkonie i obejrzałaś się za siebie. Czekoladowe tęczówki patrzyły na ciebie ze współczuciem, którego nie mogłaś znieść.       
- Czy on tam nadal jest?- wychrypiałaś, a Kofler jedynie potrząsnął głową.
- Nie. Podrzucił tylko telefon Martina, bo zostawił go po treningu i pojechał do rodziny- mężczyzna ugryzł się w język. Zacisnął zęby i wygiął usta w geście grymasu, jakby przed chwilą ktoś wymierzył mu policzek.         
Twoje oczy zrobiły się szerokie, niczym moneta pięciozłotowa. Ślepo wgapiałaś się w zażenowanego Andreasa, który za późno zrozumiał swój błąd. 


Thomas miał rodzinę. Myślałaś, że wiecznie będzie tylko twój?


- Muszę… Już pójdę, jestem zmęczona- wyminęłaś zaszokowanego skoczka. Zanim opuściłaś sypialnię, usłyszałaś ciche pomruki Kofiego, że miał ci pomagać, a nie dołować. Na korytarzu wpadłaś na Kocha. Uśmiechnął się promiennie, unosząc delikatnie ku górze miskę z pachnącymi przekąskami.       
- Zapraszam do stołu- zawołał za tobą. Nie ruszyłaś się z miejsca, a gdy Martin znów pojawił się przed tobą, spuściłaś wzrok. Splótł ręce na piersi, przyglądając ci się uważnie. – Thomas przywiózł mi telefon. Przepraszam, że tak to wyszło- wytłumaczył, ale po chwili zaniemówił. – Nie o to chodzi, prawda?      
- Nie o to- przyznałaś. – Muszę wracać do domu.        
- Nie jesteś głodna? Przygotowałem uszka.       
Na samą myśl, zaburczało ci w brzuchu. Pamiętałaś wszystkie ciepłe wieczory, natarczywe komary, przed którymi odganiał się Manuel, wykonując dziki taniec oraz zapach smażonych kiełbasek – tych soczyście przypieczonych jak i tych wybrudzonych w popiele, bo Wolfgang zawsze strącał innym, swoim kijem przy ognisku. Kucharzem idealnym odkąd pamiętałaś, był właśnie Martin, dlatego uśmiechnęłaś się nikle do długowłosego mężczyzny, z nutką żalu. Byłaś głodna, owszem. Jednak nie w ten sposób. Stres przypomniał ci o twoim pożywieniu, którego właśnie teraz, po usłyszeniu barwnego śmiechu Morgensterna, potrzebowałaś jak wody.     
- Nie, dziękuję- uśmiechnęłaś się ponownie, nakładając na ramiona czarny płaszczyk. Za plecami Kocha, pojawił się zmartwiony Kofler. Zmierzył cię wzrokiem, z którego nic nie potrafiłaś wyczytać.   
- Nie powinnaś spacerować sama o tej porze- zauważył dość trafnie, lecz nie zareagowałaś na jego spostrzeżenie.        
- Nie mam pięciu lat. Trafię do domu- prychnęłaś, naciągając czapkę na uszy. Zaśmiałaś się radośnie, całując policzki obu, trochę zszokowanych mężczyzn. – Do zobaczenia!       
- Dobranoc- odparł Martin.
- Uważaj na siebie- zastrzegł Andreas, nadal niezbyt przekonany do twojej decyzji. 


* * *


Noc była zimna, jak przystało na grudzień. Śnieg tańczył dookoła lekko przygarbionej, dygocącej z chłodu Louise. Mimo to, odważnie brnęła przed siebie, pokonując co kawałek wysoką zaspę. Pewnie inny, znacznie „słabszy” człowiek rozpłakałby się z bezsilności, w jaką wprawiała pogoda, lecz nie ona. Głód zawładną jej ciałem, a co najgorsze – umysłem. Chciała jak najszybciej zaznać ukojenia i zapomnieć o Thomasie, i jego rodzinie, choćby rok starań Koflera miałby szlag trafić.         
Zatrzasnęła za sobą drzwi. Strzepała zalegający na jej kurtce śnieg na śliwkowy dywan, po czym zawiesiła ciuch na wieszaku. Buty niedbale kopnęła pod szafę i nie zastanawiając się za długo, wbiegła do kuchni. Gorączkowo przeszukiwała wszystkie szuflady, które znalazły się w zasięgu jej wzroku. Przecież musiało to gdzieś tu być. Jedno pudełeczko, które miało być na czarną godzinę. Czarna godzina właśnie nastała. 

Obróciła strzykawkę w palcach, jakby była drogocennym diamentem, wartym obserwacji. Przecież tego właśnie pragnęła, czyż nie? Jej ciało od roku krzyczało, chcąc znów zasmakować słodkości kokainy. Przyłożyła główkę igły do swojego przedramienia, a skóra jakby z obrzydzeniem, nagięła się w tym miejscu. Obrzydzeniem? Pragnęła tego, równie mocno jak umysł Louisette. Ukuła się gwałtownie, by po chwili poczuć to, za czym tęskniła przez ten okres czasu. Owszem, w ośrodku, do którego wysłał ją Andreas, pozwalali jej na tego rodzaju ekstazy, ale ciągle zmniejszali dawki, co zaczęło ją irytować. Z czasem zaprzestała ćpać, a Kofler mógł spokojnie zabrać ją do domu. Szkoda, że tak łatwo uwierzył, że jego Lou zmieniła się.     

Narkomani nie zmieniają się, Andreasie. Ćpali i będą ćpać.


Wygięła swoje ciało w delikatny łuk, oddychając głęboko. Przed oczami miała uśmiechniętą twarz Thomasa, ale gdy na jego rękach pojawiło się małe dziecko, zacisnęła palce w pięści i uderzyła z całych sił w podłogę. Czerwona ciecz zaczęła spokojnie wić się wokół jej okutych nadgarstków, a umysł intensywnie pracować. Musiała zniszczyć tą, która teraz mogła czuć jego gorące wargi na swoich. Nikt nie miał prawa do jej Thomasa. Tylko ona, jego ukochana Louisette. Drżącymi rękami podniosła się do pozycji siedzącej, nie odczuwając nawet, że prawą rękę oparła na potłuczonym kieliszku i utworzyła kolejną ranę tego wieczoru. W głowie jej zahuczało, jakby obok jej ucha śmignął odrzutowiec. Przymknęła na moment powieki, a gdy znów je otworzyła, zobaczyła zamglony obraz mieszkania. Wszędzie walały się butelki po winie, a większość z nich była potłuczona w drobny mak. Zaśmiała się dźwięcznie. Zachowywała się tak, jak na jej stan przystało. Zamilkła po chwili, odwracając twarz ku oknu. Doczołgała się do klamki i uchyliła framugę, wpuszczając mroźne powietrze do salonu.       
- Kot Thomasa zawsze znajdzie u mnie miejsce do spania- uśmiechnęła się, chcąc pochwycić w dłonie burego futrzaka i zanurzyć twarz w jego puszystej sierści. Nie mogła pojąć, że to tylko przypływ jej chorej wyobraźni. Ponad kwadrans upłynął, zanim Louise, podtrzymując się oparcia fotela, stanęła na nogi. Ponownie ogarnęła wzrokiem zaciemniony pokój, dostrzegając kolorowe światełka, które znajdowały się na choince, będącej w drugim kącie pomieszczenia. Jednak dziewczyna twierdziła zupełnie inaczej. Cofnęła się dwa kroki do tyłu, aby uniknąć bliższego spotkania ze świerkiem, tym samym tracąc stabilną rzecz, która pomagała jej trzymać się w pozycji stojącej. Ból głowy stał się nie do zniesienia, a ciało jakby w przypływie chwili przybrało na wadze. Tracąc kontrolę, bezwładnie uderzyła w klonowe panele, tworząc przeraźliwy huk. Zanim jej oczy zamknęły się na zawsze, usłyszała męski głos, który jakby zanikał.         
- Lou, coś ty narobiła…


Innsbruck, 2012


Louisette spóźniała się na kolację Wigilijną ponad godzinę. Blondyn krążył nerwowo po mieszkaniu, zaciskając palce na telefonie. Ponownie przystanął na moment, przykładając aparat do ucha. Kilka sygnałów i znowu nic. Cisnął, sfrustrowany komórką o siedzenie kanapy.        
„Abonent jest poza zasięgiem” – gdzie jesteś Lou.      
Nie zwlekając ani chwili dłużej, pochwycił w biegu swoją kurtkę i odjechał z piskiem opon, w stronę domu ukochanej. Jeszcze nigdy tak szybko nie przejechał przez Innsbruck. Musiało się coś stać. Lou zawsze odbierała telefon, a już na pewno przychodziła na spotkania z Thomasem. Energicznie zapukał do drzwi mieszkania Nizetich. Odpowiedziała mu jedynie cisza.
- Lou! Otwórz drzwi!- krzyknął, uderzając pięścią w drewnianą płytę.        
- Pan do Louisette?- zapytała starsza pani, wychylając głowę z przeciwległego mieszkania. Westchnął głęboko.      
- Tak. Nie wie pani, gdzie może być?     
- Nie, ale na pewno nie ma jej w domu, bo jakiś młodzieniec w jej imieniu przyniósł mi klucze na przechowanie- odpowiedziała, poprawiając okulary na nosie.
- Może odjechała taksówką. Nic pani nie zauważyła?- dopytywał.     
- Młodzieńcze, jedyny pojazd jaki tu był to pogotowie. Podobno zabrali kogoś w krytycznym stanie, na schyłku swojego życia. Ale nikt nie wie kogo- westchnął zrezygnowany.     
- No nic, dziękuję bardzo.
Zacisnął dłonie na kierownicy, po czym oparł na niej czoło. Leżący na desce rozdzielczej samochodu, pierścionek zaręczynowy przyprawiał go o płacz. Miał się oświadczyć.        
- Andreas, Lou zniknęła- szepnął do telefonu i dał upust swoim emocjom. A ponoć „chłopaki nie płaczą”.

niedziela, 16 lutego 2014

Wspomnienie drugie



Wakacyjna sceneria. W tle delikatnie falujące morze, zlewające się na horyzoncie z równie błękitnym niebem. Pierwszy plan: Louise obejmująca chłopaka za szyję i stając na palcach, muska jego policzek. Thomas z grymasem na twarzy, przyjmujący pieszczotę. Udaje, by po chwili wpić się w malinowe usta ukochanej i przewrócić ją na gorący piasek.

Hawaje, 2011
Idealnie, przeszło jej przez myśl. Wyciągnęła się na ogromnym łożu, jednego z hawajskich hoteli. Słyszała jak w pomieszczeniu obok ktoś zakręca wodę, by po chwili pojawić się w głównym pokoju. Owinięty jedynie ręcznikiem na biodrach oparł się o kąt ściany, aby dokładniej przyjrzeć się ukochanej. Sama wbiła swoje bursztynowe źrenice w jego osobę. Wysportowana klatka piersiowa i ręce, blond włosy sterczące w artystycznym nieładzie i zabójcze, błękitne tęczówki. Ułożyła dłonie na podbrzuszu i bez opamiętania lustrowała go wzrokiem. Thomas nie pozostawał dłużny, lecz po chwili wolnym krokiem zmierzał ku niej. Delikatnie usiadł na skraju łóżka, ręce opierając po obu stronach głowy blondynki. Walczyli na spojrzenia, aż skoczek nie pochylił się i wpił w jej usta. Jego miękkie wargi coraz bardziej napierały, a ich języki plątały się ze sobą. Wsunęła palce w blond włosy mężczyzny i całkowicie poddała się jego pieszczotom.        
- Kocham Cię, Lou- szepnął, przygryzając zalotnie płatek ucha.
Tyle wystarczyło, aby ten ostatni wieczór na Hawajach zapamiętała do końca życia. Delikatny i czuły Morgi znów był tylko Jej.

            Andreas szybkim ruchem ręki, zagarnął zdjęcia i wrzucił je do pudełka. Nie chciał, abyś katowała się wspomnieniami, które niczego nie mogły zmienić. Ty doskonale o tym wiedziałaś, ale rozpamiętywanie chwil spędzonych z Thomasem przynosiło ci ukojenie w bólu.       
- Zbieraj się- zarządził, pomagając ci podnieść się z podłogi. – Jest Wigilia, nikt nie powinien w ten wieczór być sam.        
- Mam ciebie, Andreas- mruknęłaś. Łzy płynęły  ci po policzkach, a ty wcale nie chciałaś nad tym zapanować. Dawałaś upust emocjom, które znów wtargnęły do twego serca, poprzez fotografie.
- Ja jestem bezsilny, Louisette! Potrzebujesz towarzystwa innych ludzi- narzucił ci na ramiona czarny płaszczyk, a na głowę wełnianą czapkę i szyję okręcił szalem, uprzednio samemu się ubierając. Nie protestowałaś, gdy wyciągnął cię za rękę z własnego mieszkania i szliście ulicami Innsbrucka. Zawahałaś się dopiero przez domem, który dość dobrze znałaś.
- Nie!- pisnęłaś, chcąc wyrwać się przyjacielowi. – On mnie nienawidzi!   
- Przestań, jest Wigilia. Dzisiaj się wybacza nawet największemu wrogowi- przekonywał. Wepchnął się za furtkę, która momentalnie się zatrzasnęła. Nie było odwrotu.
Drzwi mieszkania otworzyły się, a blask bijący z wnętrza oświetlił zaśnieżoną ścieżkę. Męska postać, wychylająca się na zewnątrz była ci tak znajoma, jednak bałaś się jego reakcji na swój widok. Wskoczyłaś za plecy Koflera, który uniósł dłoń, witając się z kolegą. 
- Andi, myślałem, że już nie przyjdziesz- zaśmiał się gospodarz, przywołując go do środka.         
Skoczek pociągnął cię za rękaw, za sobą, a przed schodami zamienił się z tobą miejscem, tak, iż stanęłaś twarzą w twarz z brunetem.        
- Cześć Martin- szepnęłaś. Nie miałaś odwagi, choćby na ułamek sekundy spojrzeć w oczy byłego przyjaciela.
- Cześć Lou- raz za razem otwierał, to zamykał usta, jakby chciał coś więcej powiedzieć. – Pięknie wyglądasz- wbiłaś wzrok w Kocha. Doskonale wiedziałaś, że twoje zapłakane i podkrążone oczy wcale nie dodawały ci urody. – Wchodźcie- odsunął się w przejściu, zapraszając was do domu.
Z pomocą Kofiego powiesiłaś ubranie na wieszaku, po czym przeszłaś do salonu, zajmując miejsce w skórzanym fotelu. Andreas dołączył do ciebie kilka minut później. Usiadł pośrodku kanapy i wbił swoje brązowe tęczówki w twoją osobę.     
- Lou- szepnął. Nawet ty miałaś duże trudności z usłyszeniem jego słów. – Fajnie, co?- zapytał, znacznie zniżając głos.     
- Tak- kiwnęłaś głową, naśladując jego gesty.   
Andi splótł palce dłoni na kolanach i zabawnie przewrócił oczami, oglądając sufit.          
- Pogadaj z nim- mruknął pod nosem.   
- Nie potrafię- zaprzeczyłaś natychmiast.           
- Potrafisz- mrugnął do ciebie okiem, a ty podniosłaś się z miejsca i ruszyłaś na poszukiwanie Kocha.  

Mieszkanie nie było jakiś sporych rozmiarów, ale spokojnie pomieszczające trzyosobową rodzinę Kochów. Dziwił cię fakt, że w Wigilię nie było żony i synka Martina przy nim, jednak nie chciałaś zaczynać rozmowy od tego tematu. Nie było cię przy nim ponad rok, co mogłaś wiedzieć o jego sytuacji rodzinnej. Skoczek stał plecami do ciebie przy blacie, na którym wyrozstawiane były przysmaki w kolorowych salaterkach. Oparłaś się o ścianę i milcząc, obserwowałaś mężczyznę. Co mogło zmienić się w ciągu trzystu sześćdziesięciu pięciu dni? Ciągle latał nad zeskokiem, lecz nie tak, jak kilkanaście miesięcy temu. Brak małżonki również był zastanawiający. Rozstali się?            
 Z zamyślenia wyrwał cię nóż upadający na podłogę, którego nieświadomie strąciłaś. Martin odwrócił się gwałtownie na pięcie, a ty w tym czasie podniosłaś rzecz. Chłopak lustrował cię spojrzeniem pełnym zaskoczenia, ale dopatrzyłaś się cienia bólu i tęsknoty w źrenicach.    
- Możemy porozmawiać?- kiwnął głową i ręką wskazał na krzesło, na którym po chwili usiadłaś. On sam oparł się dłońmi na blacie i spuścił wzrok. – Przepraszam, że uciekłam bez słowa. Wiem, to było nieodpowiedzialne- zaczęłaś.           
- To nie mnie powinnaś przepraszać- wszedł ci w słowo. – Thomas najbardziej cierpiał- podniósł oczy na ciebie, a ty nie wytrzymałaś ciśnienia. Pojedyncza łza spłynęła ci po policzku.
- Nienawidzi mnie za to?- nie odpowiedział. – Rozumiem. Sama się za to nienawidzę.       
- Kocha cię i wierzy, że kiedyś wrócisz- przyznał. Ogromna gula stanęła ci w gardle.       
- Ale ja nigdy nie wrócę, Martin- wyszlochałaś.  
Koch bez słowa podszedł do ciebie i zamknął cię w swoich ramionach. Tak bardzo potrzebowałaś przyjaciela. Przez tamten czas mogłaś liczyć tylko na Koflera, ale tęskniłaś za starymi znajomymi. Skoczkowi również ciebie brakowało. Omal nie udusił cię w silnym uścisku.
- Obiecaj, że nie uciekniesz- poprosił. – Nie wiem czemu wtedy zniknęłaś, ale już tego nie rób.
- Obiecuję- uśmiechnęłaś się delikatnie, na co on odpowiedział ci tym samym.     
Dzwonek do drzwi zadziałał jak kubeł zimnej wody. Martin kiwnął głową i ruszył w stronę przedpokoju. Poczłapałaś za nim, z zaciekawioną miną.      
- Spodziewasz się gości?- zapytałaś, opierając się barkiem o barierkę schodów. Między czasie z salonu wyszedł do was Andreas.            
- Obiecałaś, że nie uciekniesz- zaznaczył starszy z mężczyzn, kładąc rękę na klamce. Wymierzył w ciebie palcem, a ciebie ogarnęła ogromna chęć ucieczki. Dlaczego? – To tylko Thomas, spokojnie.
Na początku odetchnęłaś z ulgą, jakby to był tylko Thomas. Thomas!, krzyknął głuchy głos w twojej głowie. Usłyszałaś radosny śmiech chłopaka i natychmiast wbiegłaś na górę schodami. Kofler odprowadził cię smutnym wzrokiem, ale zamykając za sobą drzwi od sypialni zdałaś sobie sprawę, że twoje rzeczy zostały na dole.   
- Nie jest głupi, rozpozna, że to moje- mruknęłaś do siebie, szukając schronienia. W oczy rzucił ci się balkon, oświetlony świątecznymi lampkami. Lekko przymarznięte drzwi, po chwili odpuściły, a mroźne powietrze uderzyło cię w twarz. W mgnieniu oka poczułaś nieprzyjemne mrowienie na policzkach, gdzie zamarzały słone łzy, jak i całym ciałem wzdrygnął chłód. Zachłysnęłaś się, napełniając usta wiatrem, który rozdmuchiwał twe jasne włosy. Podskoczyłaś przerażona, słysząc za sobą skrzypiący śnieg. Zacisnęłaś palce na barierce, wychylając się nieznacznie.         
- Nie podchodź, bo skoczę!- rzuciłaś w przestrzeń. Znów zaczęłaś płakać.           
- Skacz- zupełnie obojętny głos za tobą, wprawił cię w osłupienie.





* Wspomnienie drugie, a ja już nie jestem zadowolona. Chwilowy kryzys, ale mam wszystko pod kontrolą (chyba). Obiecałam sobie, że obok DRUGIEGO ZŁOTA KAMILA nie mogę przejść obojętnie. Dlatego jest nowość. Oceńcie sami.
Mam plan, który wpadł mi do głowy na lekcji polskiego: SCHMACHTEN
Trochę mi wstyd, ale właśnie poznajecie moją skoczkową słabość (niemiecką).