Wakacyjna
sceneria. W tle delikatnie falujące morze, zlewające się na horyzoncie z równie
błękitnym niebem. Pierwszy plan: Louise obejmująca chłopaka za szyję i stając
na palcach, muska jego policzek. Thomas z grymasem na twarzy, przyjmujący
pieszczotę. Udaje, by po chwili wpić się w malinowe usta ukochanej i przewrócić
ją na gorący piasek.
Hawaje, 2011
Idealnie, przeszło jej przez myśl. Wyciągnęła się na
ogromnym łożu, jednego z hawajskich hoteli. Słyszała jak w pomieszczeniu obok
ktoś zakręca wodę, by po chwili pojawić się w głównym pokoju. Owinięty jedynie
ręcznikiem na biodrach oparł się o kąt ściany, aby dokładniej przyjrzeć się
ukochanej. Sama wbiła swoje bursztynowe źrenice w jego osobę. Wysportowana
klatka piersiowa i ręce, blond włosy sterczące w artystycznym nieładzie i zabójcze,
błękitne tęczówki. Ułożyła dłonie na podbrzuszu i bez opamiętania lustrowała go
wzrokiem. Thomas nie pozostawał dłużny, lecz po chwili wolnym krokiem zmierzał
ku niej. Delikatnie usiadł na skraju łóżka, ręce opierając po obu stronach
głowy blondynki. Walczyli na spojrzenia, aż skoczek nie pochylił się i wpił w jej
usta. Jego miękkie wargi coraz bardziej napierały, a ich języki plątały się ze
sobą. Wsunęła palce w blond włosy mężczyzny i całkowicie poddała się jego
pieszczotom.
- Kocham Cię, Lou- szepnął, przygryzając zalotnie płatek ucha.
Tyle wystarczyło, aby ten ostatni wieczór na Hawajach zapamiętała do końca życia. Delikatny i czuły Morgi znów był tylko Jej.
- Kocham Cię, Lou- szepnął, przygryzając zalotnie płatek ucha.
Tyle wystarczyło, aby ten ostatni wieczór na Hawajach zapamiętała do końca życia. Delikatny i czuły Morgi znów był tylko Jej.
Andreas szybkim ruchem ręki,
zagarnął zdjęcia i wrzucił je do pudełka. Nie chciał, abyś katowała się
wspomnieniami, które niczego nie mogły zmienić. Ty doskonale o tym wiedziałaś,
ale rozpamiętywanie chwil spędzonych z Thomasem przynosiło ci ukojenie w bólu.
- Zbieraj się- zarządził, pomagając ci podnieść się z podłogi. – Jest Wigilia, nikt nie powinien w ten wieczór być sam.
- Mam ciebie, Andreas- mruknęłaś. Łzy płynęły ci po policzkach, a ty wcale nie chciałaś nad tym zapanować. Dawałaś upust emocjom, które znów wtargnęły do twego serca, poprzez fotografie.
- Ja jestem bezsilny, Louisette! Potrzebujesz towarzystwa innych ludzi- narzucił ci na ramiona czarny płaszczyk, a na głowę wełnianą czapkę i szyję okręcił szalem, uprzednio samemu się ubierając. Nie protestowałaś, gdy wyciągnął cię za rękę z własnego mieszkania i szliście ulicami Innsbrucka. Zawahałaś się dopiero przez domem, który dość dobrze znałaś.
- Nie!- pisnęłaś, chcąc wyrwać się przyjacielowi. – On mnie nienawidzi!
- Przestań, jest Wigilia. Dzisiaj się wybacza nawet największemu wrogowi- przekonywał. Wepchnął się za furtkę, która momentalnie się zatrzasnęła. Nie było odwrotu.
Drzwi mieszkania otworzyły się, a blask bijący z wnętrza oświetlił zaśnieżoną ścieżkę. Męska postać, wychylająca się na zewnątrz była ci tak znajoma, jednak bałaś się jego reakcji na swój widok. Wskoczyłaś za plecy Koflera, który uniósł dłoń, witając się z kolegą.
- Andi, myślałem, że już nie przyjdziesz- zaśmiał się gospodarz, przywołując go do środka.
Skoczek pociągnął cię za rękaw, za sobą, a przed schodami zamienił się z tobą miejscem, tak, iż stanęłaś twarzą w twarz z brunetem.
- Cześć Martin- szepnęłaś. Nie miałaś odwagi, choćby na ułamek sekundy spojrzeć w oczy byłego przyjaciela.
- Cześć Lou- raz za razem otwierał, to zamykał usta, jakby chciał coś więcej powiedzieć. – Pięknie wyglądasz- wbiłaś wzrok w Kocha. Doskonale wiedziałaś, że twoje zapłakane i podkrążone oczy wcale nie dodawały ci urody. – Wchodźcie- odsunął się w przejściu, zapraszając was do domu.
Z pomocą Kofiego powiesiłaś ubranie na wieszaku, po czym przeszłaś do salonu, zajmując miejsce w skórzanym fotelu. Andreas dołączył do ciebie kilka minut później. Usiadł pośrodku kanapy i wbił swoje brązowe tęczówki w twoją osobę.
- Lou- szepnął. Nawet ty miałaś duże trudności z usłyszeniem jego słów. – Fajnie, co?- zapytał, znacznie zniżając głos.
- Tak- kiwnęłaś głową, naśladując jego gesty.
Andi splótł palce dłoni na kolanach i zabawnie przewrócił oczami, oglądając sufit.
- Pogadaj z nim- mruknął pod nosem.
- Nie potrafię- zaprzeczyłaś natychmiast.
- Potrafisz- mrugnął do ciebie okiem, a ty podniosłaś się z miejsca i ruszyłaś na poszukiwanie Kocha.
- Zbieraj się- zarządził, pomagając ci podnieść się z podłogi. – Jest Wigilia, nikt nie powinien w ten wieczór być sam.
- Mam ciebie, Andreas- mruknęłaś. Łzy płynęły ci po policzkach, a ty wcale nie chciałaś nad tym zapanować. Dawałaś upust emocjom, które znów wtargnęły do twego serca, poprzez fotografie.
- Ja jestem bezsilny, Louisette! Potrzebujesz towarzystwa innych ludzi- narzucił ci na ramiona czarny płaszczyk, a na głowę wełnianą czapkę i szyję okręcił szalem, uprzednio samemu się ubierając. Nie protestowałaś, gdy wyciągnął cię za rękę z własnego mieszkania i szliście ulicami Innsbrucka. Zawahałaś się dopiero przez domem, który dość dobrze znałaś.
- Nie!- pisnęłaś, chcąc wyrwać się przyjacielowi. – On mnie nienawidzi!
- Przestań, jest Wigilia. Dzisiaj się wybacza nawet największemu wrogowi- przekonywał. Wepchnął się za furtkę, która momentalnie się zatrzasnęła. Nie było odwrotu.
Drzwi mieszkania otworzyły się, a blask bijący z wnętrza oświetlił zaśnieżoną ścieżkę. Męska postać, wychylająca się na zewnątrz była ci tak znajoma, jednak bałaś się jego reakcji na swój widok. Wskoczyłaś za plecy Koflera, który uniósł dłoń, witając się z kolegą.
- Andi, myślałem, że już nie przyjdziesz- zaśmiał się gospodarz, przywołując go do środka.
Skoczek pociągnął cię za rękaw, za sobą, a przed schodami zamienił się z tobą miejscem, tak, iż stanęłaś twarzą w twarz z brunetem.
- Cześć Martin- szepnęłaś. Nie miałaś odwagi, choćby na ułamek sekundy spojrzeć w oczy byłego przyjaciela.
- Cześć Lou- raz za razem otwierał, to zamykał usta, jakby chciał coś więcej powiedzieć. – Pięknie wyglądasz- wbiłaś wzrok w Kocha. Doskonale wiedziałaś, że twoje zapłakane i podkrążone oczy wcale nie dodawały ci urody. – Wchodźcie- odsunął się w przejściu, zapraszając was do domu.
Z pomocą Kofiego powiesiłaś ubranie na wieszaku, po czym przeszłaś do salonu, zajmując miejsce w skórzanym fotelu. Andreas dołączył do ciebie kilka minut później. Usiadł pośrodku kanapy i wbił swoje brązowe tęczówki w twoją osobę.
- Lou- szepnął. Nawet ty miałaś duże trudności z usłyszeniem jego słów. – Fajnie, co?- zapytał, znacznie zniżając głos.
- Tak- kiwnęłaś głową, naśladując jego gesty.
Andi splótł palce dłoni na kolanach i zabawnie przewrócił oczami, oglądając sufit.
- Pogadaj z nim- mruknął pod nosem.
- Nie potrafię- zaprzeczyłaś natychmiast.
- Potrafisz- mrugnął do ciebie okiem, a ty podniosłaś się z miejsca i ruszyłaś na poszukiwanie Kocha.
Mieszkanie
nie było jakiś sporych rozmiarów, ale spokojnie pomieszczające trzyosobową
rodzinę Kochów. Dziwił cię fakt, że w Wigilię nie było żony i synka Martina
przy nim, jednak nie chciałaś zaczynać rozmowy od tego tematu. Nie było cię
przy nim ponad rok, co mogłaś wiedzieć o jego sytuacji rodzinnej. Skoczek stał
plecami do ciebie przy blacie, na którym wyrozstawiane były przysmaki w
kolorowych salaterkach. Oparłaś się o ścianę i milcząc, obserwowałaś mężczyznę.
Co mogło zmienić się w ciągu trzystu sześćdziesięciu pięciu dni? Ciągle latał
nad zeskokiem, lecz nie tak, jak kilkanaście miesięcy temu. Brak małżonki
również był zastanawiający. Rozstali się?
Z zamyślenia wyrwał cię nóż upadający na podłogę, którego nieświadomie strąciłaś. Martin odwrócił się gwałtownie na pięcie, a ty w tym czasie podniosłaś rzecz. Chłopak lustrował cię spojrzeniem pełnym zaskoczenia, ale dopatrzyłaś się cienia bólu i tęsknoty w źrenicach.
- Możemy porozmawiać?- kiwnął głową i ręką wskazał na krzesło, na którym po chwili usiadłaś. On sam oparł się dłońmi na blacie i spuścił wzrok. – Przepraszam, że uciekłam bez słowa. Wiem, to było nieodpowiedzialne- zaczęłaś.
- To nie mnie powinnaś przepraszać- wszedł ci w słowo. – Thomas najbardziej cierpiał- podniósł oczy na ciebie, a ty nie wytrzymałaś ciśnienia. Pojedyncza łza spłynęła ci po policzku.
- Nienawidzi mnie za to?- nie odpowiedział. – Rozumiem. Sama się za to nienawidzę.
- Kocha cię i wierzy, że kiedyś wrócisz- przyznał. Ogromna gula stanęła ci w gardle.
- Ale ja nigdy nie wrócę, Martin- wyszlochałaś.
Koch bez słowa podszedł do ciebie i zamknął cię w swoich ramionach. Tak bardzo potrzebowałaś przyjaciela. Przez tamten czas mogłaś liczyć tylko na Koflera, ale tęskniłaś za starymi znajomymi. Skoczkowi również ciebie brakowało. Omal nie udusił cię w silnym uścisku.
- Obiecaj, że nie uciekniesz- poprosił. – Nie wiem czemu wtedy zniknęłaś, ale już tego nie rób.
- Obiecuję- uśmiechnęłaś się delikatnie, na co on odpowiedział ci tym samym.
Dzwonek do drzwi zadziałał jak kubeł zimnej wody. Martin kiwnął głową i ruszył w stronę przedpokoju. Poczłapałaś za nim, z zaciekawioną miną.
- Spodziewasz się gości?- zapytałaś, opierając się barkiem o barierkę schodów. Między czasie z salonu wyszedł do was Andreas.
- Obiecałaś, że nie uciekniesz- zaznaczył starszy z mężczyzn, kładąc rękę na klamce. Wymierzył w ciebie palcem, a ciebie ogarnęła ogromna chęć ucieczki. Dlaczego? – To tylko Thomas, spokojnie.
Na początku odetchnęłaś z ulgą, jakby to był tylko Thomas. Thomas!, krzyknął głuchy głos w twojej głowie. Usłyszałaś radosny śmiech chłopaka i natychmiast wbiegłaś na górę schodami. Kofler odprowadził cię smutnym wzrokiem, ale zamykając za sobą drzwi od sypialni zdałaś sobie sprawę, że twoje rzeczy zostały na dole.
- Nie jest głupi, rozpozna, że to moje- mruknęłaś do siebie, szukając schronienia. W oczy rzucił ci się balkon, oświetlony świątecznymi lampkami. Lekko przymarznięte drzwi, po chwili odpuściły, a mroźne powietrze uderzyło cię w twarz. W mgnieniu oka poczułaś nieprzyjemne mrowienie na policzkach, gdzie zamarzały słone łzy, jak i całym ciałem wzdrygnął chłód. Zachłysnęłaś się, napełniając usta wiatrem, który rozdmuchiwał twe jasne włosy. Podskoczyłaś przerażona, słysząc za sobą skrzypiący śnieg. Zacisnęłaś palce na barierce, wychylając się nieznacznie.
- Nie podchodź, bo skoczę!- rzuciłaś w przestrzeń. Znów zaczęłaś płakać.
- Skacz- zupełnie obojętny głos za tobą, wprawił cię w osłupienie.
Z zamyślenia wyrwał cię nóż upadający na podłogę, którego nieświadomie strąciłaś. Martin odwrócił się gwałtownie na pięcie, a ty w tym czasie podniosłaś rzecz. Chłopak lustrował cię spojrzeniem pełnym zaskoczenia, ale dopatrzyłaś się cienia bólu i tęsknoty w źrenicach.
- Możemy porozmawiać?- kiwnął głową i ręką wskazał na krzesło, na którym po chwili usiadłaś. On sam oparł się dłońmi na blacie i spuścił wzrok. – Przepraszam, że uciekłam bez słowa. Wiem, to było nieodpowiedzialne- zaczęłaś.
- To nie mnie powinnaś przepraszać- wszedł ci w słowo. – Thomas najbardziej cierpiał- podniósł oczy na ciebie, a ty nie wytrzymałaś ciśnienia. Pojedyncza łza spłynęła ci po policzku.
- Nienawidzi mnie za to?- nie odpowiedział. – Rozumiem. Sama się za to nienawidzę.
- Kocha cię i wierzy, że kiedyś wrócisz- przyznał. Ogromna gula stanęła ci w gardle.
- Ale ja nigdy nie wrócę, Martin- wyszlochałaś.
Koch bez słowa podszedł do ciebie i zamknął cię w swoich ramionach. Tak bardzo potrzebowałaś przyjaciela. Przez tamten czas mogłaś liczyć tylko na Koflera, ale tęskniłaś za starymi znajomymi. Skoczkowi również ciebie brakowało. Omal nie udusił cię w silnym uścisku.
- Obiecaj, że nie uciekniesz- poprosił. – Nie wiem czemu wtedy zniknęłaś, ale już tego nie rób.
- Obiecuję- uśmiechnęłaś się delikatnie, na co on odpowiedział ci tym samym.
Dzwonek do drzwi zadziałał jak kubeł zimnej wody. Martin kiwnął głową i ruszył w stronę przedpokoju. Poczłapałaś za nim, z zaciekawioną miną.
- Spodziewasz się gości?- zapytałaś, opierając się barkiem o barierkę schodów. Między czasie z salonu wyszedł do was Andreas.
- Obiecałaś, że nie uciekniesz- zaznaczył starszy z mężczyzn, kładąc rękę na klamce. Wymierzył w ciebie palcem, a ciebie ogarnęła ogromna chęć ucieczki. Dlaczego? – To tylko Thomas, spokojnie.
Na początku odetchnęłaś z ulgą, jakby to był tylko Thomas. Thomas!, krzyknął głuchy głos w twojej głowie. Usłyszałaś radosny śmiech chłopaka i natychmiast wbiegłaś na górę schodami. Kofler odprowadził cię smutnym wzrokiem, ale zamykając za sobą drzwi od sypialni zdałaś sobie sprawę, że twoje rzeczy zostały na dole.
- Nie jest głupi, rozpozna, że to moje- mruknęłaś do siebie, szukając schronienia. W oczy rzucił ci się balkon, oświetlony świątecznymi lampkami. Lekko przymarznięte drzwi, po chwili odpuściły, a mroźne powietrze uderzyło cię w twarz. W mgnieniu oka poczułaś nieprzyjemne mrowienie na policzkach, gdzie zamarzały słone łzy, jak i całym ciałem wzdrygnął chłód. Zachłysnęłaś się, napełniając usta wiatrem, który rozdmuchiwał twe jasne włosy. Podskoczyłaś przerażona, słysząc za sobą skrzypiący śnieg. Zacisnęłaś palce na barierce, wychylając się nieznacznie.
- Nie podchodź, bo skoczę!- rzuciłaś w przestrzeń. Znów zaczęłaś płakać.
- Skacz- zupełnie obojętny głos za tobą, wprawił cię w osłupienie.
* Wspomnienie drugie, a ja już nie jestem zadowolona. Chwilowy kryzys, ale mam wszystko pod kontrolą (chyba). Obiecałam sobie, że obok DRUGIEGO ZŁOTA KAMILA nie mogę przejść obojętnie. Dlatego jest nowość. Oceńcie sami.
Mam plan, który wpadł mi do głowy na lekcji polskiego: SCHMACHTEN
Mam plan, który wpadł mi do głowy na lekcji polskiego: SCHMACHTEN
Trochę mi wstyd, ale właśnie poznajecie moją skoczkową słabość (niemiecką).
Ale fajne ;) Strasznie długo nie pisałaś... Twoje opowiadanie mnie bardzo zaciekawiło, mam nadzieję, że będziesz jeszcze pisać tutaj ;) Weny ;*
OdpowiedzUsuńDziękuję, mam nadzieję, że wróci ze zdwojoną siłą :)
Usuńzaciekawiło mnie Twoje opowiadanie. nie odkrywasz od razu wszystkich kart, przez co zaczęłam zastanawiać się, co się stało między Lou a Thomasem. czy to ma jakiś związek z Kochem? czekam na kolejne rozdziały, które - mam nadzieję - wyjaśnią tę zagadkę :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń