Witajcie!
Rozdział
jest, postanowiłam Wam wyjaśnić o co całe „halo” tego opowiadania. Dlatego, na
tą potrzebę, zmieniłam narrację na trzecioosobową (moją ulubioną) –
wszechwiedzącą. Co do fabuły, wszystko dopiero zacznie się komplikować.
Bohaterka ma pewną słabość, przez którą rujnuje sobie życie – jak przeczytacie
za moment. Z drugiej strony książki: dziękuję za komentarze, które dają dużą
dawkę energii i siły, do następnych wspomnień. Z uśmiechem na ustach czytam
wszystkie wasze komentarze, nawet po kilka razy. Jeśli czytacie, zostawcie
jakikolwiek ślad po sobie, to mi bardzo pomaga. Dziękuję i do zobaczenia, mam
nadzieję – niedługo, w kolejnym!
*
* *
Byłaś bliska popełnienia
samobójstwa. Puszczenia tej wyziębłej, niemal przyklejającej się do zmarzniętych
rąk - barierki i rzucenia się w przestrzeń, gdyby nie donośne chrząknięcie,
stojącego za twoimi plecami mężczyzny. Głos był ci tak dobrze znany i niosący
tyle ukojenia, że natychmiast ustawiłaś obie stopy, dość stabilnie na balkonie
i obejrzałaś się za siebie. Czekoladowe tęczówki patrzyły na ciebie ze
współczuciem, którego nie mogłaś znieść.
- Czy on tam nadal jest?- wychrypiałaś, a Kofler jedynie potrząsnął głową.
- Nie. Podrzucił tylko telefon Martina, bo zostawił go po treningu i pojechał do rodziny- mężczyzna ugryzł się w język. Zacisnął zęby i wygiął usta w geście grymasu, jakby przed chwilą ktoś wymierzył mu policzek.
Twoje oczy zrobiły się szerokie, niczym moneta pięciozłotowa. Ślepo wgapiałaś się w zażenowanego Andreasa, który za późno zrozumiał swój błąd.
- Czy on tam nadal jest?- wychrypiałaś, a Kofler jedynie potrząsnął głową.
- Nie. Podrzucił tylko telefon Martina, bo zostawił go po treningu i pojechał do rodziny- mężczyzna ugryzł się w język. Zacisnął zęby i wygiął usta w geście grymasu, jakby przed chwilą ktoś wymierzył mu policzek.
Twoje oczy zrobiły się szerokie, niczym moneta pięciozłotowa. Ślepo wgapiałaś się w zażenowanego Andreasa, który za późno zrozumiał swój błąd.
Thomas miał
rodzinę. Myślałaś, że wiecznie będzie tylko twój?
-
Muszę… Już pójdę, jestem zmęczona- wyminęłaś zaszokowanego skoczka. Zanim
opuściłaś sypialnię, usłyszałaś ciche pomruki Kofiego, że miał ci pomagać, a
nie dołować. Na korytarzu wpadłaś na Kocha. Uśmiechnął się promiennie, unosząc
delikatnie ku górze miskę z pachnącymi przekąskami.
- Zapraszam do stołu- zawołał za tobą. Nie ruszyłaś się z miejsca, a gdy Martin znów pojawił się przed tobą, spuściłaś wzrok. Splótł ręce na piersi, przyglądając ci się uważnie. – Thomas przywiózł mi telefon. Przepraszam, że tak to wyszło- wytłumaczył, ale po chwili zaniemówił. – Nie o to chodzi, prawda?
- Nie o to- przyznałaś. – Muszę wracać do domu.
- Nie jesteś głodna? Przygotowałem uszka.
Na samą myśl, zaburczało ci w brzuchu. Pamiętałaś wszystkie ciepłe wieczory, natarczywe komary, przed którymi odganiał się Manuel, wykonując dziki taniec oraz zapach smażonych kiełbasek – tych soczyście przypieczonych jak i tych wybrudzonych w popiele, bo Wolfgang zawsze strącał innym, swoim kijem przy ognisku. Kucharzem idealnym odkąd pamiętałaś, był właśnie Martin, dlatego uśmiechnęłaś się nikle do długowłosego mężczyzny, z nutką żalu. Byłaś głodna, owszem. Jednak nie w ten sposób. Stres przypomniał ci o twoim pożywieniu, którego właśnie teraz, po usłyszeniu barwnego śmiechu Morgensterna, potrzebowałaś jak wody.
- Nie, dziękuję- uśmiechnęłaś się ponownie, nakładając na ramiona czarny płaszczyk. Za plecami Kocha, pojawił się zmartwiony Kofler. Zmierzył cię wzrokiem, z którego nic nie potrafiłaś wyczytać.
- Nie powinnaś spacerować sama o tej porze- zauważył dość trafnie, lecz nie zareagowałaś na jego spostrzeżenie.
- Nie mam pięciu lat. Trafię do domu- prychnęłaś, naciągając czapkę na uszy. Zaśmiałaś się radośnie, całując policzki obu, trochę zszokowanych mężczyzn. – Do zobaczenia!
- Dobranoc- odparł Martin.
- Uważaj na siebie- zastrzegł Andreas, nadal niezbyt przekonany do twojej decyzji.
- Zapraszam do stołu- zawołał za tobą. Nie ruszyłaś się z miejsca, a gdy Martin znów pojawił się przed tobą, spuściłaś wzrok. Splótł ręce na piersi, przyglądając ci się uważnie. – Thomas przywiózł mi telefon. Przepraszam, że tak to wyszło- wytłumaczył, ale po chwili zaniemówił. – Nie o to chodzi, prawda?
- Nie o to- przyznałaś. – Muszę wracać do domu.
- Nie jesteś głodna? Przygotowałem uszka.
Na samą myśl, zaburczało ci w brzuchu. Pamiętałaś wszystkie ciepłe wieczory, natarczywe komary, przed którymi odganiał się Manuel, wykonując dziki taniec oraz zapach smażonych kiełbasek – tych soczyście przypieczonych jak i tych wybrudzonych w popiele, bo Wolfgang zawsze strącał innym, swoim kijem przy ognisku. Kucharzem idealnym odkąd pamiętałaś, był właśnie Martin, dlatego uśmiechnęłaś się nikle do długowłosego mężczyzny, z nutką żalu. Byłaś głodna, owszem. Jednak nie w ten sposób. Stres przypomniał ci o twoim pożywieniu, którego właśnie teraz, po usłyszeniu barwnego śmiechu Morgensterna, potrzebowałaś jak wody.
- Nie, dziękuję- uśmiechnęłaś się ponownie, nakładając na ramiona czarny płaszczyk. Za plecami Kocha, pojawił się zmartwiony Kofler. Zmierzył cię wzrokiem, z którego nic nie potrafiłaś wyczytać.
- Nie powinnaś spacerować sama o tej porze- zauważył dość trafnie, lecz nie zareagowałaś na jego spostrzeżenie.
- Nie mam pięciu lat. Trafię do domu- prychnęłaś, naciągając czapkę na uszy. Zaśmiałaś się radośnie, całując policzki obu, trochę zszokowanych mężczyzn. – Do zobaczenia!
- Dobranoc- odparł Martin.
- Uważaj na siebie- zastrzegł Andreas, nadal niezbyt przekonany do twojej decyzji.
*
* *
Noc
była zimna, jak przystało na grudzień. Śnieg tańczył dookoła lekko
przygarbionej, dygocącej z chłodu Louise. Mimo to, odważnie brnęła przed
siebie, pokonując co kawałek wysoką zaspę. Pewnie inny, znacznie „słabszy”
człowiek rozpłakałby się z bezsilności, w jaką wprawiała pogoda, lecz nie ona.
Głód zawładną jej ciałem, a co najgorsze – umysłem. Chciała jak najszybciej
zaznać ukojenia i zapomnieć o Thomasie, i jego rodzinie, choćby rok starań
Koflera miałby szlag trafić.
Zatrzasnęła za sobą drzwi. Strzepała zalegający na jej kurtce śnieg na śliwkowy dywan, po czym zawiesiła ciuch na wieszaku. Buty niedbale kopnęła pod szafę i nie zastanawiając się za długo, wbiegła do kuchni. Gorączkowo przeszukiwała wszystkie szuflady, które znalazły się w zasięgu jej wzroku. Przecież musiało to gdzieś tu być. Jedno pudełeczko, które miało być na czarną godzinę. Czarna godzina właśnie nastała.
Zatrzasnęła za sobą drzwi. Strzepała zalegający na jej kurtce śnieg na śliwkowy dywan, po czym zawiesiła ciuch na wieszaku. Buty niedbale kopnęła pod szafę i nie zastanawiając się za długo, wbiegła do kuchni. Gorączkowo przeszukiwała wszystkie szuflady, które znalazły się w zasięgu jej wzroku. Przecież musiało to gdzieś tu być. Jedno pudełeczko, które miało być na czarną godzinę. Czarna godzina właśnie nastała.
Obróciła strzykawkę w palcach,
jakby była drogocennym diamentem, wartym obserwacji. Przecież tego właśnie pragnęła,
czyż nie? Jej ciało od roku krzyczało, chcąc znów zasmakować słodkości kokainy.
Przyłożyła główkę igły do swojego przedramienia, a skóra jakby z obrzydzeniem,
nagięła się w tym miejscu. Obrzydzeniem? Pragnęła tego, równie mocno jak umysł
Louisette. Ukuła się gwałtownie, by po chwili poczuć to, za czym tęskniła przez
ten okres czasu. Owszem, w ośrodku, do którego wysłał ją Andreas, pozwalali jej
na tego rodzaju ekstazy, ale ciągle zmniejszali dawki, co zaczęło ją irytować.
Z czasem zaprzestała ćpać, a Kofler mógł spokojnie zabrać ją do domu. Szkoda,
że tak łatwo uwierzył, że jego Lou zmieniła się.
Narkomani nie zmieniają się, Andreasie. Ćpali i będą ćpać.
Wygięła swoje ciało w delikatny
łuk, oddychając głęboko. Przed oczami miała uśmiechniętą twarz Thomasa, ale gdy
na jego rękach pojawiło się małe dziecko, zacisnęła palce w pięści i uderzyła z
całych sił w podłogę. Czerwona ciecz zaczęła spokojnie wić się wokół jej
okutych nadgarstków, a umysł intensywnie pracować. Musiała zniszczyć tą, która
teraz mogła czuć jego gorące wargi na swoich. Nikt nie miał prawa do jej
Thomasa. Tylko ona, jego ukochana Louisette. Drżącymi rękami podniosła się do
pozycji siedzącej, nie odczuwając nawet, że prawą rękę oparła na potłuczonym
kieliszku i utworzyła kolejną ranę tego wieczoru. W głowie jej zahuczało, jakby
obok jej ucha śmignął odrzutowiec. Przymknęła na moment powieki, a gdy znów je
otworzyła, zobaczyła zamglony obraz mieszkania. Wszędzie walały się butelki po
winie, a większość z nich była potłuczona w drobny mak. Zaśmiała się
dźwięcznie. Zachowywała się tak, jak na jej stan przystało. Zamilkła po chwili,
odwracając twarz ku oknu. Doczołgała się do klamki i uchyliła framugę,
wpuszczając mroźne powietrze do salonu.
- Kot Thomasa zawsze znajdzie u mnie miejsce do spania- uśmiechnęła się, chcąc pochwycić w dłonie burego futrzaka i zanurzyć twarz w jego puszystej sierści. Nie mogła pojąć, że to tylko przypływ jej chorej wyobraźni. Ponad kwadrans upłynął, zanim Louise, podtrzymując się oparcia fotela, stanęła na nogi. Ponownie ogarnęła wzrokiem zaciemniony pokój, dostrzegając kolorowe światełka, które znajdowały się na choince, będącej w drugim kącie pomieszczenia. Jednak dziewczyna twierdziła zupełnie inaczej. Cofnęła się dwa kroki do tyłu, aby uniknąć bliższego spotkania ze świerkiem, tym samym tracąc stabilną rzecz, która pomagała jej trzymać się w pozycji stojącej. Ból głowy stał się nie do zniesienia, a ciało jakby w przypływie chwili przybrało na wadze. Tracąc kontrolę, bezwładnie uderzyła w klonowe panele, tworząc przeraźliwy huk. Zanim jej oczy zamknęły się na zawsze, usłyszała męski głos, który jakby zanikał.
- Lou, coś ty narobiła…
- Kot Thomasa zawsze znajdzie u mnie miejsce do spania- uśmiechnęła się, chcąc pochwycić w dłonie burego futrzaka i zanurzyć twarz w jego puszystej sierści. Nie mogła pojąć, że to tylko przypływ jej chorej wyobraźni. Ponad kwadrans upłynął, zanim Louise, podtrzymując się oparcia fotela, stanęła na nogi. Ponownie ogarnęła wzrokiem zaciemniony pokój, dostrzegając kolorowe światełka, które znajdowały się na choince, będącej w drugim kącie pomieszczenia. Jednak dziewczyna twierdziła zupełnie inaczej. Cofnęła się dwa kroki do tyłu, aby uniknąć bliższego spotkania ze świerkiem, tym samym tracąc stabilną rzecz, która pomagała jej trzymać się w pozycji stojącej. Ból głowy stał się nie do zniesienia, a ciało jakby w przypływie chwili przybrało na wadze. Tracąc kontrolę, bezwładnie uderzyła w klonowe panele, tworząc przeraźliwy huk. Zanim jej oczy zamknęły się na zawsze, usłyszała męski głos, który jakby zanikał.
- Lou, coś ty narobiła…
Innsbruck,
2012
Louisette
spóźniała się na kolację Wigilijną ponad godzinę. Blondyn krążył nerwowo po
mieszkaniu, zaciskając palce na telefonie. Ponownie przystanął na moment,
przykładając aparat do ucha. Kilka sygnałów i znowu nic. Cisnął, sfrustrowany
komórką o siedzenie kanapy.
„Abonent jest poza zasięgiem” – gdzie jesteś Lou.
Nie zwlekając ani chwili dłużej, pochwycił w biegu swoją kurtkę i odjechał z piskiem opon, w stronę domu ukochanej. Jeszcze nigdy tak szybko nie przejechał przez Innsbruck. Musiało się coś stać. Lou zawsze odbierała telefon, a już na pewno przychodziła na spotkania z Thomasem. Energicznie zapukał do drzwi mieszkania Nizetich. Odpowiedziała mu jedynie cisza.
- Lou! Otwórz drzwi!- krzyknął, uderzając pięścią w drewnianą płytę.
- Pan do Louisette?- zapytała starsza pani, wychylając głowę z przeciwległego mieszkania. Westchnął głęboko.
- Tak. Nie wie pani, gdzie może być?
- Nie, ale na pewno nie ma jej w domu, bo jakiś młodzieniec w jej imieniu przyniósł mi klucze na przechowanie- odpowiedziała, poprawiając okulary na nosie.
- Może odjechała taksówką. Nic pani nie zauważyła?- dopytywał.
- Młodzieńcze, jedyny pojazd jaki tu był to pogotowie. Podobno zabrali kogoś w krytycznym stanie, na schyłku swojego życia. Ale nikt nie wie kogo- westchnął zrezygnowany.
- No nic, dziękuję bardzo.
Zacisnął dłonie na kierownicy, po czym oparł na niej czoło. Leżący na desce rozdzielczej samochodu, pierścionek zaręczynowy przyprawiał go o płacz. Miał się oświadczyć.
- Andreas, Lou zniknęła- szepnął do telefonu i dał upust swoim emocjom. A ponoć „chłopaki nie płaczą”.
„Abonent jest poza zasięgiem” – gdzie jesteś Lou.
Nie zwlekając ani chwili dłużej, pochwycił w biegu swoją kurtkę i odjechał z piskiem opon, w stronę domu ukochanej. Jeszcze nigdy tak szybko nie przejechał przez Innsbruck. Musiało się coś stać. Lou zawsze odbierała telefon, a już na pewno przychodziła na spotkania z Thomasem. Energicznie zapukał do drzwi mieszkania Nizetich. Odpowiedziała mu jedynie cisza.
- Lou! Otwórz drzwi!- krzyknął, uderzając pięścią w drewnianą płytę.
- Pan do Louisette?- zapytała starsza pani, wychylając głowę z przeciwległego mieszkania. Westchnął głęboko.
- Tak. Nie wie pani, gdzie może być?
- Nie, ale na pewno nie ma jej w domu, bo jakiś młodzieniec w jej imieniu przyniósł mi klucze na przechowanie- odpowiedziała, poprawiając okulary na nosie.
- Może odjechała taksówką. Nic pani nie zauważyła?- dopytywał.
- Młodzieńcze, jedyny pojazd jaki tu był to pogotowie. Podobno zabrali kogoś w krytycznym stanie, na schyłku swojego życia. Ale nikt nie wie kogo- westchnął zrezygnowany.
- No nic, dziękuję bardzo.
Zacisnął dłonie na kierownicy, po czym oparł na niej czoło. Leżący na desce rozdzielczej samochodu, pierścionek zaręczynowy przyprawiał go o płacz. Miał się oświadczyć.
- Andreas, Lou zniknęła- szepnął do telefonu i dał upust swoim emocjom. A ponoć „chłopaki nie płaczą”.